Rośnie presja na polski rząd, by zareagował na rzeź Gazy
W Polsce rośnie presja na władze, by bardziej stanowczo zareagowały na brutalne działania Izraela w Gazie. Apelują o to aktywiści, artyści, a członkowie współrządzącej Nowej Lewicy mówią o ludobójstwie, do którego ma dochodzić w strefie. Presja na rząd wzrosła jeszcze bardziej po zatrzymaniu przez Izraelczyków polskich obywateli płynących do Gazy we Flotylli Wolności. Wśród zatrzymanych był Franciszek Sterczewski, poseł Koalicji Obywatelskiej, której liderem jest premier Donald Tusk.
Spór o słowo "ludobójstwo"
Wicepremier i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w Polskim Radiu przekonywał ostatnio, że w Gazie nie dochodzi do ludobójstwa. Według niego toczy się tam wojna Izraela z Hamasem, w trakcie której ginie wielu cywilów. Sikorski przekazał, że gdyby Izrael rzeczywiście chciał dokonać ludobójstwa, „zajęłoby mu to tydzień lub dwa”.
Polska koalicja rządząca jest podzielona w sprawie wydarzeń w Gazie. Wiceszef polskiej dyplomacji Władysław Teofil Bartoszewski, członek współrządzącej partii chłopskiej, twierdził w przeszłości, że Izrael prowadzi wojnę w sposób bardzo cywilizowany i że coś takiego jak Palestyna w ogóle nie istnieje.
Najbardziej krytyczni wobec Izraela są parlamentarzyści z koalicji rządzącej. Poseł Franciszek Sterczewski był jednym z trzech polskich uczestników flotylli humanitarnej do Gazy, którzy zostali zatrzymani przez Izraelczyków. "Liczę, że rząd RP także stanie po stronie tych, którzy chcą zakończyć to ludobójstwo" - wzywał wcześniej Sterczewski. Z kolei Daria Gosek-Popiołek z Nowej Lewicy apelowała o polską reakcję na zbrodnie Izraela. "Nie możemy dłużej stać bezczynnie i milczeć w obliczu ludobójstwa" - podkreśliła.
Powrót do lodowatych relacji?
Na arenie międzynarodowej Polska wzywa do izraelsko-palestyńskiego dialogu i opowiada się za rozwiązaniem dwupaństwowym. Warszawa z nadzieją przyjęła przedstawiony przez USA plan dotyczący Gazy, który zakłada trwałe zakończenie działań wojennych, uwolnienie izraelskich zakładników w zamian za palestyńskich więźniów oraz zwiększenie napływu pomocy humanitarnej do strefy i odbudowę palestyńskiego terytorium.
Wraz z rosnącą brutalnością Izraela w Gazie Warszawa zaczęła jednak coraz bardziej otwarcie krytykować gabinet Benjamina Netanjahu. W sierpniu premier Donald Tusk stwierdził, że Polska nigdy nie będzie "po stronie polityków, których działania prowadzą do głodu i śmierci matek i dzieci". Szef rządu zaznaczył, że "to musi być oczywiste dla narodów, które przeszły wspólnie przez piekło II wojny światowej".
II wojna światowa to temat, który doprowadził do ostatniego polsko-izraelskiego kryzysu dyplomatycznego. Konflikt wybuchł w 2019 roku, gdy Netanjahu miał stwierdzić, że Polacy kolaborowali z nazistami podczas Holokaustu. Potem szef izraelskiej dyplomacji Israel Katz dolał oliwy do ognia, oskarżając Polaków, że wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Jeśli Warszawa - wzorem innych europejskich stolic - będzie zaostrzać stanowisko wobec Izraela, może to oznaczać powrót do lodowatych relacji z czasów tego konfliktu.
Stanowisko Polski w sprawie Palestyny
Polska uznała Palestynę w 1988 roku, jeszcze jako Polska Rzeczpospolita Ludowa. Blok wschodni był wtedy proarabski, zachodni - proizraelski. Dlatego Palestynę od dawna uznają również między innymi Bułgaria, Czechy, Rumunia, Słowacja czy Węgry. Uznawanie Palestyny nie przeszkadza jednak Pradze i Budapesztowi w byciu jednymi z najbardziej proizraelskich stolic w Unii Europejskiej.
Polskie społeczeństwo uważa, że w Gazie dochodzi do ludobójstwa. Według badania przeprowadzonego we wrześniu przez think tank More in Common Polska 70 proc. Polaków sądzi, że Izrael dopuszcza się ludobójstwa w strefie. Równocześnie społeczeństwo nad Wisłą zachowuje dystans wobec samego konfliktu. Jednoznacznie za Palestyńczykami jest 23 proc. Polaków, Izraelczyków wspiera jeszcze mniej - tylko 6 procent.